Jednym z ciekawszych, a bardzo rzadko omawianych, aspektów płacy minimalnej jest to, że każdy pracujący ma własną stawkę minimalną. Po prostu jest to kwota, za jaką nie opłaca nam się podejmować zatrudnienia, bo w naszym subiektywnym odczuciu jesteśmy znacznie więcej warci. Rozmyślając nad tak rozumianą płacą minimalną, warto zwrócić uwagę, że dotyczy ona około 90% pracujących, bo ich wartość na rynku jest zdecydowanie większa niż administracyjnie ustalana w 2019 roku stawka 2 250 PLN brutto. Przykładowo, mało który absolwent informatyki zdecyduje się podjąć pracę za mniej niż 5 000 PLN, a mało który prezes za mniej niż 10 000 PLN. Patrząc tylko z indywidualnego punktu widzenia, łatwo zauważyć, że w przypadku większości z nas płaca minimalna nie ma dużego znaczenia, bo jest to suma, za którą prawdopodobnie nigdy nie podejmiemy zatrudnienia.
Istnieje jednak ponad 10% pracujących, dla których jest ona bardzo istotna. Najczęściej są to osoby z wykształceniem podstawowym lub zawodowym, wykonujące proste prace. Są one nisko opłacane głównie dlatego, że wartość wykonywanej pracy również jest niewielka. W przypadku tych osób płaca minimalna jest bardzo ważnym narzędziem polityki społecznej państwa, bo zapewnia im godziwe warunki życia. Warto więc zastanowić się, czy dzięki częstym i wysokim wzrostom stawki minimalnej da się osiągnąć społeczny dobrobyt?
Z punktu widzenia ekonomicznego, rynek pracy jest sklepem, w którym praca jest towarem sprzedawanym przez pracownika a wynagrodzenie to cena, jaką pracodawca płaci za ten towar. Wyobraźmy sobie teraz dowolny sklep i zadajmy sobie pytanie: czy sama podwyżka cen towarów sprawi, że towar ten będzie lepszy? Poprawianie losu najmniej zarabiających jest bardzo ważne, ale powinno polegać na zwiększaniu ich wartości na rynku pracy np. poprzez doskonalenie umiejętności czy tworzenie nowych miejsc pracy. Tak jak podwyżka ceny towaru w sklepie w cudowny sposób nie zmieni jego realnej wartości, tak samo podwyżka płacy minimalnej nie poprawi niczyich kompetencji. Co najwyżej zaowocuje gwałtownym wzrostem inflacji. Jeżeli faktycznie chcemy pomóc tej grupie osób, to znacznie lepszym rozwiązaniem jest stworzenie im takich warunków rozwoju, aby ich wartość na rynku pracy była zdecydowanie wyższa i aby nie opłacało się im podejmować zatrudnienia za stawki niższe niż ich wycena własnych kompetencji. Przykładem jest wiele krajów UE, w których nie ma płacy minimalnej, a mimo to ich obywatele nie mają problemów z utrzymaniem się.
Niestety nie jest to celem naszych polityków. Ich pomysły odnośnie płacy minimalnej zdecydowanie bardziej pokrywają się ze znanym powiedzeniem „Nikt ci nie da więcej niż ja ci mogę obiecać”, niż z realną potrzebą poprawienia losu osób mających problemy z dostosowaniem się do potrzeb rynku pracy. Mało który myśli o tym, co zrobić, aby, nawet w czasach kryzysu, było wystarczająco dużo w miarę dobrze opłacanych miejsc pracy. Mało który zastanawia się, czy dzięki podnoszeniu płacy minimalnej faktycznie da się przyspieszyć rozwój gospodarczy i trwale poprawić sytuację życiową najuboższych. Warto, aby pomyśleli czy przypadkiem nie czeka nas los Grecji i Wenezueli? Oba te kraje są dobrym przykładem krótkowzrocznego podejścia do rynku pracy. W Grecji w 2012 roku płaca minimalna wynosiła 876 euro, ale po latach błędów gospodarczych w 2018 roku było to już tylko 683 euro. Spadek o prawie 200 euro to efekt nieprzemyślanej polityki społecznej. Jeszcze bardziej drastycznym przykładem krótkowzrocznych transferów socjalnych jest Wenezuela. Obietnice populistycznych polityków o dobrobycie dla wszystkich, w tym programy typu „mieszkanie dla każdego” były z entuzjazmem przyjmowane przez społeczeństwo i faktycznie na krótki okres czasu poprawiły sytuację ludzi biednych. Niestety dzisiaj jest to kraj, w którym w 2018 roku inflacja przekroczyła 1 000 000% (słownie jeden milion). W czerwcu 2018 roku prezydent Maduro podniósł pensję minimalną z miliona do trzech milionów boliwarów, ale te trzy miliony na wolnym rynku miały wartość tylko jednego dolara (Newsweek 33/2018). Czy na pewno tak dynamiczne wzrosty płac są celem naszych władz?
Warto w tym kontekście zacytować amerykańskiego pastora James Freeman Clarke’a, który w XIX wieku stwierdził „Polityk myśli o następnych wyborach, mąż stanu – o następnych pokoleniach”. Słowa te idealnie pasują do naszych polityków prześcigających się w obietnicach podnoszenia płacy minimalnej. Nie zdają sobie sprawy, że jeżeli podniesiemy płace 10% najsłabiej wykwalifikowanych do 3 000 czy 4 000 PLN, to 90% pracowników ze zdecydowanie wyższymi umiejętnościami będzie oczekiwało równie znaczącej, a nawet większej podwyżki. Co więcej, ze względu na posiadane kompetencje i zajmowane stanowiska ta podwyżka będzie im się należeć. Takie są reguły ekonomii i jak do dzisiaj, mimo dobrych chęci, ani Chavesowi, ani Maduro nie udało się ich zmienić. Nie wiadomo więc dlaczego polscy politycy wciąż wierzą w sprawczą moc takich obietnic.